poniedziałek, 5 listopada 2012

idzie zima!

Klimat Holandii jest zupełnie inny niż Polski. Położenie na depresji, blisko morza, inna szerokość geograficzna - i już 1000 km dalej zastajemy inny  świat. W Holandii wiecznie pada, wieje, jest mokro i szaro. Plucha  zaczyna się mniej więcej pod koniec września, trwa do lutego, kiedy pojawiają się pierwsze wiosenne kwiaty. Nad samym morzem wieje potężnie, pogoda sztormowa. Deszcze chodzą sobie - jak i tutejsze koty - własnymi drogami i może lunąć w najmniej spodziewanym momencie. Ludność tubylcza dostosowała się przez wieki do klimatu, i sobie jakoś radzi z reumatyzmem, grzybem na ścianach, grypkami, chandrami, migrenami i ciemnościami egipskimi. No właśnie, a jak?

Hartowanie dzieci zaczyna się już w niemowlęctwie. Dzieci w wieku szkolnym rzadko chorują, wychorowują się najczęściej w pierwszych czterech latach życia. Są też inne standardy np ubierania dzieci. W Holandii nie uświadczysz czapki czy rajstopek pod spodniami. Dzieci cały rok chodzą z gołą głową, czapki wyciąga się dopiero przy trzaskających mrozach. Noszą za to kilometrowej długości szale, owinięte kilkakrotnie wokół szyi, na piersiach i po uszy. No i rękawiczki. Do tego lekkie kurtki ortalionowe, nieprzemakalne i szybko schnące, podbite polarem. Kozaczki nosi się cały rok, również w lecie. I na okrągło cały rok jeździ się rowerem, czy to deszcz, czy mróz, czy słońce. Peleryna czy kombinezon na kurtkę, i wio! W szkole dzieci nie zmieniają obuwia, nie zdejmuje się rownież butów przychodząc do kogoś z wizytą. Bambosze, kapcie, grube skarpety dzieci zakładają po kąpaniu, gdy jeszcze siedzą wieczorem na dole.

Temperatura w domu regulowana jest termostatem. W domach holenderskich króluje ogrzewanie gazowe, centralne. Na noc standardowo piece się wyłącza, w dzień nastawia na góra 20 stopni, ogrzewany jest najczęściej dół domu. Niektórzy mają kominki, ale nie są one standardowo używane do ogrzewania domu, raczej dla przyjemności popatrzenia na ogień.

Domy holenderskie mają wielkie szklane tafle w miejscu okien:) Jest ciemno, więc łapie się każdy promień słońca. W oknach nie ma firanek, co najwyżej na szybie na wysokości wzroku przechodnia naklejona jest przezroczysta matowa folia. Zasłony, grube kotary, zaciąga się na noc. Wiadomo, jakaś wentylacja musi być, więc okna szczelne nie są. W futrynach , nad szybami, są małe szpary z siatką, by owady nie wlatywały, zamykane plastikową listwą. Na górze standardowo są pojedyncze szyby. Zaleca się regularne wietrzenie, gdyż inaczej na szybach zbiera się wilgoć (powietrze jest baaaardzo wilgotne) i z czasem tworzy się pleśń.
Wieczorami wystawia się na parapetach okien wszelakie światełka. Świeczniki różnych kształtów i rozmiarów, lampiony, kolorowe świece. Oświetla się również ogródki przed domami, zwłaszcza w okresie świątecznym.

Łazienki też mają okna. Właśnie po to, by regularnie wietrzyć i nie doprowadzić do zagrzybienia. I tak pleśń się tworzy. Staromodny sposób na pleśń to soda, zwana tu srebrną, rozpuszczona w gorącej wodzie. Nie śmierdzi, pachnie mydlano, a nic lepiej kafelków nie wybieli! Używa się też standardowo i chętnie wszelkich preparatów na bazie chloru.
Holendrzy mają nie tylko pralki automatyczne, ale w wyposażeniu gospodarstwa domowego nie może zabraknąć suszarki bębnowej. Jako że pada non stop i powietrze jest bardzo wilgotne, bielizna wywieszona na snurze na dworze nie ma szans, by wyschnąć. Kto ma strych, wiesza na strychu, większość jednak inwestuje w elektryczną suszarkę. Pralki rzadko kiedy zainstalowane są w łazienkach, najczęściej w kuchniach albo nawet i w szopie w ogródku. Pierze się wieczorami, bo wtedy energia jest tańsza:)

Holenderska zima jest łagodna. Rzadko kiedy pada śnieg, i leży góra tydzień, najczęściej w okresie Nowego Roku. Stąd Holendrzy nie używają zimowych opon, chyba,że jadą na ferie do Austrii czy Niemiec. Kilkucentymetrowa warstwa śniegu to już klęska żywiołowa, samoloty nie latają, pociągi nie jeżdżą, autobusy zamarzają, nawet o taksówkę trudno.
Gdy zamarzają kanały, zaczyna się  sezon na łyżwy. Narodowy sport holenderski, maraton na naturalnym lodzie. Ślizgają się młodzi i starzy. Wózki dziecięce zamieniane są na saneczki. No i wtedy pojawiają się na ulicach czapki- pilotki.

Okres jesienno-zimowy to sezon grypowy. Jak Holendrzy radzą sobie z przebiębieniami i innymi infekcjami?
Jak najbardziej naturalnie! Dziecko ma się po prostu wychorować, i już. Podawać płyny, nie doprowadzić do odwodnienia, jak nie gorączkuje, to zero medykamentów. Paracetamol gdy temperatura przewyższa 39 stopni. Jeśli dziecko czuje się dobrze - mimo kaszlu i glutów po pas- idzie normalnie do przedszkola/szkoły. Nawet przy ospie wietrznej nie ma taryfy ulgowej. Nie gorączkuje? To o co cały raban?
Na tym tle polskie mamusie mają wieloletnie konflikty z tubylczymi lekarzami. No cóż, tu antybiotyk podaje się naprawdę w podbramkowych sytuacjach, nie osłabia się lekami naturalnego systemu obronnego organizmu, a wszelkie brudki, których dziecko może się nałykać traktuje jak naturalną szczepionkę. O nie, nie robi sie badań kału na pasożyty. Jeśli masz kota/psa, jeśli dziecko regularnie bawi się w piasku, to wiadomo, że owsiki czy inne robactwo złapie. Środki odrobaczające są tak samo łatwo dostępne jak czekolada czy cukierki, regularnie odrobacza się dzieciarnię i lekarz o tym wiedzieć nie musi. Podsumowując, do lekarza nie biega się z byle pypciem na nosie, bo to kosztuje!