poniedziałek, 15 października 2012

Moje początki w Holandii



Przyjechałam do Holandii pod koniec 2003 roku na zaproszenie rodziny mojego obecnego męża, wówczas jeszcze chłopaka. Zamieszkałam w domu moich teściów. Dom w typowej tubylczej zabudowie szeregowej. Tzw. huurwoning, czyli własność korporacji budowlanej, gdzie zamieszkujący są tylko lokatorami, bez prawa do dziedziczenia czy podnajmowania innym. Architektura z lat '60: na dole salon, wąski korytarzyk z wejściem na kręte schody, pod schodami komórka, dalej ubikacja, w przybudówce kuchnia z wyjściem na ogródek za domem, na górze trzy sypialnie, łazienka z prysznicem, komórka z piecem gazowym do centralnego ogrzewania. Wynajmowałam u nich jeden pokoik na górze. Zostałam zameldowana, a jakże, ale więcej niż połowa mojej tygodniówki szła do kieszeni teściowej. Wcześniej w pokoiku mieszkały...koty! Dostałam łóżko z nowym materacem, pościel, nowe zasłonki - i tyle.
Na noc ogrzewanie w domu było wyłączane, a że była to zima, więc marzłam. Po jakimś czasie dorobiłam się elektrycznego grzejniczka typu farelka, ściągnęłam też z wystawek komodę i szafkę, założyłam żyrandol i wkręciłam mocniejsze żarówki, na podłogę położyłam gruby koc, bo wykładziny czy dywanu tam nie było. No i prowadziłam wieczne wojny z kotami, które nie dały się tak łatwo eksmitować!
Mogłam korzystać z kuchni na dole, choć  to teściowa gotowała dla ogółu. Jedli bardzo tłusto, słodko, dużo chemii, wszystko smażone. Nie służyła mi ta kuchnia, często chorowałam na żołądek, a zaparcia były na porządku dziennym. Nawet już po naszym ślubie teściowa nie zrezygnowała z roli pani domu,  to ona robiła zakupy i nadal synka karmiła. Głównie słodyczami, gazowanymi napojami, chipsami i zupkami czy daniami w proszku.W kuchni znajdowała się pralka i suszarka bębnowa. Pranie robiła teściowa. Wszystko prała razem, nie segregowała, białe i kolory, puszczała na krótki program, na 40 stopni, poczwórna ilość proszku. Niedoprane, często zafarbowane, niedopłukane. Mąż miał egzemę,  niewypłukane detergenty uczulały. Podziękowałam szybko, ale żebym mogła prać naszej rodzinie sama, toczyłam codziennie wojny:(
Na górze była łazienka. Koszmar. Szlauf i kratka w podłodze, kibel bez spłuczki, zardzewiały kaloryfer, który nigdy nie grzał, bo był zakręcany, okno - wiecznie otwarte. W zimie była to lodownia, nie łazienka...
Wojny wieczne o to, by łazienkę ogrzewać, przynajmniej na czas kąpania dziecka, i nie wyziębiać - zamykać okno. Dopiero po naszym ślubie teściowa zamówiła remont łazienki, zrobiono prysznic, toaletę, sąsiad zbudował kabinę prysznicową. Ale łazienka nadal była zimna.
W Polsce ukończyłam studia z tytułem magistra, zdobyłam wolny zawód. Przyjeżdżając do Holandii z super znajomością języka angielskiego łudziłam się, że nie będę miała problemu ze znalezieniem pracy w swoim zawodzie. Acha? Rodzina męża bynajmniej nie wspierała moich projekcji. Byłam Polką, bez znajomości holenderskiego. Jedyną moją zaletą było to,że jako blondynka wyglądałam "prawie jak holenderska dziewczyna". Teściowa pomogła mi znaleźć pracę, a jakże! Sprzątaczki, u Żydów. Za 5 euro za godzinę, na czarno. No, bo przecież pracować musiałam, oni nie będą mnie nadal utrzymywać, a już 5 tygodni - o zgrozo - siedziałam bez pracy! Śmiechu warte: Polka? z wyższym wykształceniem?
Uparłam się, że będę się przede wszystkim języka uczyć. Oj, nie w smak im to było, nie w smak. Zapisałam sie od razu do szkoły językowej, po dóch miesiącach zaczęłam intensywny kurs przygotowujący do egzaminu państwowego, który zdałam dwa i pół roku później, będąc już w zaawansowanej ciąży z naszym pierwszym synem. Pracowałam więc  u Żydów trzy dni w tygodniu, a dwa dni się uczyłam.
Żydzi mieli 8 dzieci. Zajmowałam się najmłodszym, rocznym wówczas. Sprzątałam ich 4-piętrową kamienicę. Wstawiałam pranie (co najmniej trzy tury), prasowałam góry ubrań, ogarniałam 12 pokoi, przebierałam co tydzień  pościel z 9 łóżek, myłam kuchnię, dwie łazienki i trzy ubikacje. Tak pracowałam, dopóki Żydki sie nie dowiedzieli, że jestem w ciąży. Wtedy zwolnili mnie z dnia na dzień. No, ubezpieczenia mi oczywiście nie płacili, ani chorobowego czy wakacji.
Teściowa dyskryminowała mnie na każdym kroku. Sama prosta kobiecina po szkole podstwowej i kursie dla gospodyń domowych, miała wobec mnie kompleksy.  Relacje z nią od początku układały się źle. Ale o tym w innym poście. Tu powiem tylko,że nie dość, że osoba autystyczna, ze sprzęgniętym upośledzeniem umysłowym, to jeszcze wysoce toksyczna.  Nie muszę mówic, że życie z nią pod jednym dachem było trudne. Teść był schorowanym,  swego czasu bardzo ciężko  fizycznie pracującym człowiekiem. W wieku 40 lat pierwszy zawał, potem jeszcze dwa kolejne, bajpasy, cukrzyca. Nie trzymał się zaleceń lekarzy, palił ogromne ilości papierosów, jadł tłusto i dużo, zero ruchu czy choćby wychodzenia z domu. Zmarł nagle w pół roku po moim przyjeździe do Holandii.
Teściowie mieli bardzo wąskie grono znajomych, choć oboje pochodzili z wielodzietnych rodzin. Nieliczne kontakty z kilkoma pociotkami, na codzień z jednymi sąsiadami i ich dorosłą córką. I to byli również jedyni znajomi mojego męża. Teściowa zapraszała to swoje towarzystwo z okazji wszystkich naszych świąt czy urodzin, nie pytając mnie o zdanie. Z czasem nawiązałam znajomości z Polkami ze szkoły językowej, zaczęłam też dawać prywatnie lekcje i zaprzyjaźniłam się z jedną moją uczennicą. Ta przyjaźń trwa do dziś.
Nie mamy tu wielu znajomych, nie chodzimy do ludzi, a i do nas rzadko ktoś przychodzi. Taki nasz urok.
Po trzech latach pobytu, gdy miałam już dyplom zdanego egzaminu państwowego, dostałam pracę w szkole muzycznej. Dawałam też lekcje prywatnie. Mniej więcej w tym samym czasie przeprowadziliśmy się od teściowej. Na mieszkanie zapisaliśmy się do spółdzielni jeszcze w narzeczeństwie, czekaliśmy 3 lata Dostaliśmy mieszkanko w bloku, dwie sypialnie, przechodni salon i ciemna kuchnia, duży balkon. W małym miasteczku. Po kolejnych dwóch latach przeprowadziliśmy się do domku z ogródkiem.
Od 2009 roku nie pracuję, zajmuję sie domem i dziećmi (mamy trzech synów, w tym najstarszy jest autystyczny). Dorabiam dorywczo lekcjami w domu. Był czas, że uczyłam holenderskiego Polaków.
No,  to mniej więcej tak wygląda emigracja w moim przypadku.

poniedziałek, 8 października 2012

dlaczego zagranica?


No, dla mnie to jest zagranica, dla mojego meza i dzieci to ojczyzna.
Ale nie jestesmy zamknieci na to, by moc mieszkac w innym kraju.
Jestesmy malzenstwem mieszanym,synek jest dwujezyczny.
Nie, nie wzgledy finansowe wziely gore w decyzji o pozostaniu w Holandii,
choc nie powiem, by kwestia opieki spolecznej byla tu bez
znaczenia.Holandia ma jeden z lepiej rozwinietych systemow swiadczen
socjalnychsmile
Czy zyje sie latwiej niz w Polsce? Chyba nie. Owszem, inaczej.
Jestem tu szosty rok, czlowiek z czasem sie wtapia w tutejsza mentalnosc,
zwyczaje.Tu jest moj dom, tu sa moi bliscy.Rodzina w Polsce zyje swoim
rytmem i swoimi problemami, widujemy sie srednio raz do roku przy okazji
wiekszych wydarzen rodzinnych typu slub, komunia, chrzciny.Swieta co roku
spedzamy u siebie w kameralnym gronie. Wakacje? Kazdy jedzie w swoja
strone.Nie mam takiego pedu, ze MUSZE na lato pojechac do mamy czy ciotki.
Jest Skype, wiec mozemy sie i codziennie spotykac na wizji, paczki sie
sle, kilometrowe listy pisze. Moj ojciec na przyklad pisze do nas co
tydzien! No, moze jak dzieci beda wieksze, to bedzie sie je wysylac do
Polski na wakacje.
Fakt, brakuje pomocy rodziny przy malutkich dzieciach. Trzeba sobie umiec
radzic inaczej.Ale czy mieszkajac w Polsce mielibysmy w tym temacie
lepiej? Chyba tez nie. Moja mama ma siedmioro wnukow, wiec bratowe
rozszarpuja ja wrecz! Tu sie nauczylam byc samowystarczalna.Sa nianie, sa
przedszkola, jest maz.A jak pierwszy synek sie urodzil, a mieszkalismy
jeszcze katem u tesciowej, to mama byla u nas 3 miesiace.Luksus, dwie
babcie pod jednym dachemsmile
Nie przelewa nam sie, zyjemy skromnie, ale moge sobie w tej chwili
pozwolic na to, by nie pracowac zawodowo i zajac sie domem. Coz, za rok
trzeba bedzie jednak pracy poszukac, bo z jednej pensji ciezko sie
utrzymac, panstwo nie doklada. Mieszkamy w bloku, na kupno domu nie stac
nas jeszcze. Nie mamy auta, wiec oszczedzamy duzo.Wakacje w Polsce? Raz na
dwa lata.Wyjazdy do cieplych krajow? Zapomnij! No ale moze rzeczywiscie
latwiej niz w Polsce sie urzadzic, zlapac prace dorywcza chocby.
Co meczy, to brak zycia duchowego. Koscioly pozamykane, jeden ksiadz na
trzy parafie, jakosc nabozenstw pozostawia wiele do zyczenia, zero
rekolekcji, pielgrzymek, jakiegos zycia w parafii. Msze niedzielne raz na
dwa tygodnie. Z drugiej strony, gdy juz jest zywa parafia, to naprawde
jest w niej Zycie!
Czy osiedlimy sie kiedys w Polsce? Jak Bog da... Poki co daje tu.