Klimat Holandii jest zupełnie inny niż Polski. Położenie na depresji, blisko morza, inna szerokość geograficzna - i już 1000 km dalej zastajemy inny  świat. W Holandii wiecznie pada, wieje, jest mokro i szaro. Plucha  zaczyna się mniej więcej pod koniec września, trwa do lutego, kiedy pojawiają się pierwsze wiosenne kwiaty. Nad samym morzem wieje potężnie, pogoda sztormowa. Deszcze chodzą sobie - jak i tutejsze koty - własnymi drogami i może lunąć w najmniej spodziewanym momencie. Ludność tubylcza dostosowała się przez wieki do klimatu, i sobie jakoś radzi z reumatyzmem, grzybem na ścianach, grypkami, chandrami, migrenami i ciemnościami egipskimi. No właśnie, a jak?
Hartowanie dzieci zaczyna się już w niemowlęctwie. Dzieci w wieku szkolnym rzadko chorują, wychorowują się najczęściej w pierwszych czterech latach życia. Są też inne standardy np ubierania dzieci. W Holandii nie uświadczysz czapki czy rajstopek pod spodniami. Dzieci cały rok chodzą z gołą głową, czapki wyciąga się dopiero przy trzaskających mrozach. Noszą za to kilometrowej długości szale, owinięte kilkakrotnie wokół szyi, na piersiach i po uszy. No i rękawiczki. Do tego lekkie kurtki ortalionowe, nieprzemakalne i szybko schnące, podbite polarem. Kozaczki nosi się cały rok, również w lecie. I na okrągło cały rok jeździ się rowerem, czy to deszcz, czy mróz, czy słońce. Peleryna czy kombinezon na kurtkę, i wio! W szkole dzieci nie zmieniają obuwia, nie zdejmuje się rownież butów przychodząc do kogoś z wizytą. Bambosze, kapcie, grube skarpety dzieci zakładają po kąpaniu, gdy jeszcze siedzą wieczorem na dole.
Temperatura w domu regulowana jest termostatem. W domach holenderskich króluje ogrzewanie gazowe, centralne. Na noc standardowo piece się wyłącza, w dzień nastawia na góra 20 stopni, ogrzewany jest najczęściej dół domu. Niektórzy mają kominki, ale nie są one standardowo używane do ogrzewania domu, raczej dla przyjemności popatrzenia na ogień.
Domy holenderskie mają wielkie szklane tafle w miejscu okien:) Jest ciemno, więc łapie się każdy promień słońca. W oknach nie ma firanek, co najwyżej na szybie na wysokości wzroku przechodnia naklejona jest przezroczysta matowa folia. Zasłony, grube kotary, zaciąga się na noc. Wiadomo, jakaś wentylacja musi być, więc okna szczelne nie są. W futrynach , nad szybami, są małe szpary z siatką, by owady nie wlatywały, zamykane plastikową listwą. Na górze standardowo są pojedyncze szyby. Zaleca się regularne wietrzenie, gdyż inaczej na szybach zbiera się wilgoć (powietrze jest baaaardzo wilgotne) i z czasem tworzy się pleśń.
Wieczorami wystawia się na parapetach okien wszelakie światełka. Świeczniki różnych kształtów i rozmiarów, lampiony, kolorowe świece. Oświetla się również ogródki przed domami, zwłaszcza w okresie świątecznym.
Łazienki też mają okna. Właśnie po to, by regularnie wietrzyć i nie doprowadzić do zagrzybienia. I tak pleśń się tworzy. Staromodny sposób na pleśń to soda, zwana tu srebrną, rozpuszczona w gorącej wodzie. Nie śmierdzi, pachnie mydlano, a nic lepiej kafelków nie wybieli! Używa się też standardowo i chętnie wszelkich preparatów na bazie chloru.
Holendrzy mają nie tylko pralki automatyczne, ale w wyposażeniu gospodarstwa domowego nie może zabraknąć suszarki bębnowej. Jako że pada non stop i powietrze jest bardzo wilgotne, bielizna wywieszona na snurze na dworze nie ma szans, by wyschnąć. Kto ma strych, wiesza na strychu, większość jednak inwestuje w elektryczną suszarkę. Pralki rzadko kiedy zainstalowane są w łazienkach, najczęściej w kuchniach albo nawet i w szopie w ogródku. Pierze się wieczorami, bo wtedy energia jest tańsza:)
Holenderska zima jest łagodna. Rzadko kiedy pada śnieg, i leży góra tydzień, najczęściej w okresie Nowego Roku. Stąd Holendrzy nie używają zimowych opon, chyba,że jadą na ferie do Austrii czy Niemiec. Kilkucentymetrowa warstwa śniegu to już klęska żywiołowa, samoloty nie latają, pociągi nie jeżdżą, autobusy zamarzają, nawet o taksówkę trudno.
Gdy zamarzają kanały, zaczyna się  sezon na łyżwy. Narodowy sport holenderski, maraton na naturalnym lodzie. Ślizgają się młodzi i starzy. Wózki dziecięce zamieniane są na saneczki. No i wtedy pojawiają się na ulicach czapki- pilotki.
Okres jesienno-zimowy to sezon grypowy. Jak Holendrzy radzą sobie z przebiębieniami i innymi infekcjami?
Jak najbardziej naturalnie! Dziecko ma się po prostu wychorować, i już. Podawać płyny, nie doprowadzić do odwodnienia, jak nie gorączkuje, to zero medykamentów. Paracetamol gdy temperatura przewyższa 39 stopni. Jeśli dziecko czuje się dobrze - mimo kaszlu i glutów po pas- idzie normalnie do przedszkola/szkoły. Nawet przy ospie wietrznej nie ma taryfy ulgowej. Nie gorączkuje? To o co cały raban?
Na tym tle polskie mamusie mają wieloletnie konflikty z tubylczymi lekarzami. No cóż, tu antybiotyk podaje się naprawdę w podbramkowych sytuacjach, nie osłabia się lekami naturalnego systemu obronnego organizmu, a wszelkie brudki, których dziecko może się nałykać traktuje jak naturalną szczepionkę. O nie, nie robi sie badań kału na pasożyty. Jeśli masz kota/psa, jeśli dziecko regularnie bawi się w piasku, to wiadomo, że owsiki czy inne robactwo złapie. Środki odrobaczające są tak samo łatwo dostępne jak czekolada czy cukierki, regularnie odrobacza się dzieciarnię i lekarz o tym wiedzieć nie musi. Podsumowując, do lekarza nie biega się z byle pypciem na nosie, bo to kosztuje!
poniedziałek, 5 listopada 2012
poniedziałek, 15 października 2012
Moje początki w Holandii
Przyjechałam do Holandii pod koniec 2003 roku na zaproszenie rodziny mojego obecnego męża, wówczas jeszcze chłopaka. Zamieszkałam w domu moich teściów. Dom w typowej tubylczej zabudowie szeregowej. Tzw. huurwoning, czyli własność korporacji budowlanej, gdzie zamieszkujący są tylko lokatorami, bez prawa do dziedziczenia czy podnajmowania innym. Architektura z lat '60: na dole salon, wąski korytarzyk z wejściem na kręte schody, pod schodami komórka, dalej ubikacja, w przybudówce kuchnia z wyjściem na ogródek za domem, na górze trzy sypialnie, łazienka z prysznicem, komórka z piecem gazowym do centralnego ogrzewania. Wynajmowałam u nich jeden pokoik na górze. Zostałam zameldowana, a jakże, ale więcej niż połowa mojej tygodniówki szła do kieszeni teściowej. Wcześniej w pokoiku mieszkały...koty! Dostałam łóżko z nowym materacem, pościel, nowe zasłonki - i tyle.
Na noc ogrzewanie w domu było wyłączane, a że była to zima, więc marzłam. Po jakimś czasie dorobiłam się elektrycznego grzejniczka typu farelka, ściągnęłam też z wystawek komodę i szafkę, założyłam żyrandol i wkręciłam mocniejsze żarówki, na podłogę położyłam gruby koc, bo wykładziny czy dywanu tam nie było. No i prowadziłam wieczne wojny z kotami, które nie dały się tak łatwo eksmitować!
Mogłam korzystać z kuchni na dole, choć to teściowa gotowała dla ogółu. Jedli bardzo tłusto, słodko, dużo chemii, wszystko smażone. Nie służyła mi ta kuchnia, często chorowałam na żołądek, a zaparcia były na porządku dziennym. Nawet już po naszym ślubie teściowa nie zrezygnowała z roli pani domu, to ona robiła zakupy i nadal synka karmiła. Głównie słodyczami, gazowanymi napojami, chipsami i zupkami czy daniami w proszku.W kuchni znajdowała się pralka i suszarka bębnowa. Pranie robiła teściowa. Wszystko prała razem, nie segregowała, białe i kolory, puszczała na krótki program, na 40 stopni, poczwórna ilość proszku. Niedoprane, często zafarbowane, niedopłukane. Mąż miał egzemę, niewypłukane detergenty uczulały. Podziękowałam szybko, ale żebym mogła prać naszej rodzinie sama, toczyłam codziennie wojny:(
Na górze była łazienka. Koszmar. Szlauf i kratka w podłodze, kibel bez spłuczki, zardzewiały kaloryfer, który nigdy nie grzał, bo był zakręcany, okno - wiecznie otwarte. W zimie była to lodownia, nie łazienka...
Wojny wieczne o to, by łazienkę ogrzewać, przynajmniej na czas kąpania dziecka, i nie wyziębiać - zamykać okno. Dopiero po naszym ślubie teściowa zamówiła remont łazienki, zrobiono prysznic, toaletę, sąsiad zbudował kabinę prysznicową. Ale łazienka nadal była zimna.
W Polsce ukończyłam studia z tytułem magistra, zdobyłam wolny zawód. Przyjeżdżając do Holandii z super znajomością języka angielskiego łudziłam się, że nie będę miała problemu ze znalezieniem pracy w swoim zawodzie. Acha? Rodzina męża bynajmniej nie wspierała moich projekcji. Byłam Polką, bez znajomości holenderskiego. Jedyną moją zaletą było to,że jako blondynka wyglądałam "prawie jak holenderska dziewczyna". Teściowa pomogła mi znaleźć pracę, a jakże! Sprzątaczki, u Żydów. Za 5 euro za godzinę, na czarno. No, bo przecież pracować musiałam, oni nie będą mnie nadal utrzymywać, a już 5 tygodni - o zgrozo - siedziałam bez pracy! Śmiechu warte: Polka? z wyższym wykształceniem?
Uparłam się, że będę się przede wszystkim języka uczyć. Oj, nie w smak im to było, nie w smak. Zapisałam sie od razu do szkoły językowej, po dóch miesiącach zaczęłam intensywny kurs przygotowujący do egzaminu państwowego, który zdałam dwa i pół roku później, będąc już w zaawansowanej ciąży z naszym pierwszym synem. Pracowałam więc u Żydów trzy dni w tygodniu, a dwa dni się uczyłam.
Żydzi mieli 8 dzieci. Zajmowałam się najmłodszym, rocznym wówczas. Sprzątałam ich 4-piętrową kamienicę. Wstawiałam pranie (co najmniej trzy tury), prasowałam góry ubrań, ogarniałam 12 pokoi, przebierałam co tydzień pościel z 9 łóżek, myłam kuchnię, dwie łazienki i trzy ubikacje. Tak pracowałam, dopóki Żydki sie nie dowiedzieli, że jestem w ciąży. Wtedy zwolnili mnie z dnia na dzień. No, ubezpieczenia mi oczywiście nie płacili, ani chorobowego czy wakacji.
Teściowa dyskryminowała mnie na każdym kroku. Sama prosta kobiecina po szkole podstwowej i kursie dla gospodyń domowych, miała wobec mnie kompleksy. Relacje z nią od początku układały się źle. Ale o tym w innym poście. Tu powiem tylko,że nie dość, że osoba autystyczna, ze sprzęgniętym upośledzeniem umysłowym, to jeszcze wysoce toksyczna. Nie muszę mówic, że życie z nią pod jednym dachem było trudne. Teść był schorowanym, swego czasu bardzo ciężko fizycznie pracującym człowiekiem. W wieku 40 lat pierwszy zawał, potem jeszcze dwa kolejne, bajpasy, cukrzyca. Nie trzymał się zaleceń lekarzy, palił ogromne ilości papierosów, jadł tłusto i dużo, zero ruchu czy choćby wychodzenia z domu. Zmarł nagle w pół roku po moim przyjeździe do Holandii.
Teściowie mieli bardzo wąskie grono znajomych, choć oboje pochodzili z wielodzietnych rodzin. Nieliczne kontakty z kilkoma pociotkami, na codzień z jednymi sąsiadami i ich dorosłą córką. I to byli również jedyni znajomi mojego męża. Teściowa zapraszała to swoje towarzystwo z okazji wszystkich naszych świąt czy urodzin, nie pytając mnie o zdanie. Z czasem nawiązałam znajomości z Polkami ze szkoły językowej, zaczęłam też dawać prywatnie lekcje i zaprzyjaźniłam się z jedną moją uczennicą. Ta przyjaźń trwa do dziś.
Nie mamy tu wielu znajomych, nie chodzimy do ludzi, a i do nas rzadko ktoś przychodzi. Taki nasz urok.
Po trzech latach pobytu, gdy miałam już dyplom zdanego egzaminu państwowego, dostałam pracę w szkole muzycznej. Dawałam też lekcje prywatnie. Mniej więcej w tym samym czasie przeprowadziliśmy się od teściowej. Na mieszkanie zapisaliśmy się do spółdzielni jeszcze w narzeczeństwie, czekaliśmy 3 lata Dostaliśmy mieszkanko w bloku, dwie sypialnie, przechodni salon i ciemna kuchnia, duży balkon. W małym miasteczku. Po kolejnych dwóch latach przeprowadziliśmy się do domku z ogródkiem.
Od 2009 roku nie pracuję, zajmuję sie domem i dziećmi (mamy trzech synów, w tym najstarszy jest autystyczny). Dorabiam dorywczo lekcjami w domu. Był czas, że uczyłam holenderskiego Polaków.
No, to mniej więcej tak wygląda emigracja w moim przypadku.
poniedziałek, 8 października 2012
dlaczego zagranica?
No, dla mnie to jest zagranica, dla mojego meza i dzieci to ojczyzna.
Ale nie jestesmy zamknieci na to, by moc mieszkac w innym kraju.
Jestesmy malzenstwem mieszanym,synek jest dwujezyczny.
Nie, nie wzgledy finansowe wziely gore w decyzji o pozostaniu w Holandii,
choc nie powiem, by kwestia opieki spolecznej byla tu bez
znaczenia.Holandia ma jeden z lepiej rozwinietych systemow swiadczen
socjalnych
Czy zyje sie latwiej niz w Polsce? Chyba nie. Owszem, inaczej.
Jestem tu szosty rok, czlowiek z czasem sie wtapia w tutejsza mentalnosc,
zwyczaje.Tu jest moj dom, tu sa moi bliscy.Rodzina w Polsce zyje swoim
rytmem i swoimi problemami, widujemy sie srednio raz do roku przy okazji
wiekszych wydarzen rodzinnych typu slub, komunia, chrzciny.Swieta co roku
spedzamy u siebie w kameralnym gronie. Wakacje? Kazdy jedzie w swoja
strone.Nie mam takiego pedu, ze MUSZE na lato pojechac do mamy czy ciotki.
Jest Skype, wiec mozemy sie i codziennie spotykac na wizji, paczki sie
sle, kilometrowe listy pisze. Moj ojciec na przyklad pisze do nas co
tydzien! No, moze jak dzieci beda wieksze, to bedzie sie je wysylac do
Polski na wakacje.
Fakt, brakuje pomocy rodziny przy malutkich dzieciach. Trzeba sobie umiec
radzic inaczej.Ale czy mieszkajac w Polsce mielibysmy w tym temacie
lepiej? Chyba tez nie. Moja mama ma siedmioro wnukow, wiec bratowe
rozszarpuja ja wrecz! Tu sie nauczylam byc samowystarczalna.Sa nianie, sa
przedszkola, jest maz.A jak pierwszy synek sie urodzil, a mieszkalismy
jeszcze katem u tesciowej, to mama byla u nas 3 miesiace.Luksus, dwie
babcie pod jednym dachem
Nie przelewa nam sie, zyjemy skromnie, ale moge sobie w tej chwili
pozwolic na to, by nie pracowac zawodowo i zajac sie domem. Coz, za rok
trzeba bedzie jednak pracy poszukac, bo z jednej pensji ciezko sie
utrzymac, panstwo nie doklada. Mieszkamy w bloku, na kupno domu nie stac
nas jeszcze. Nie mamy auta, wiec oszczedzamy duzo.Wakacje w Polsce? Raz na
dwa lata.Wyjazdy do cieplych krajow? Zapomnij! No ale moze rzeczywiscie
latwiej niz w Polsce sie urzadzic, zlapac prace dorywcza chocby.
Co meczy, to brak zycia duchowego. Koscioly pozamykane, jeden ksiadz na
trzy parafie, jakosc nabozenstw pozostawia wiele do zyczenia, zero
rekolekcji, pielgrzymek, jakiegos zycia w parafii. Msze niedzielne raz na
dwa tygodnie. Z drugiej strony, gdy juz jest zywa parafia, to naprawde
jest w niej Zycie!
Czy osiedlimy sie kiedys w Polsce? Jak Bog da... Poki co daje tu.
Ale nie jestesmy zamknieci na to, by moc mieszkac w innym kraju.
Jestesmy malzenstwem mieszanym,synek jest dwujezyczny.
Nie, nie wzgledy finansowe wziely gore w decyzji o pozostaniu w Holandii,
choc nie powiem, by kwestia opieki spolecznej byla tu bez
znaczenia.Holandia ma jeden z lepiej rozwinietych systemow swiadczen
socjalnych
Czy zyje sie latwiej niz w Polsce? Chyba nie. Owszem, inaczej.
Jestem tu szosty rok, czlowiek z czasem sie wtapia w tutejsza mentalnosc,
zwyczaje.Tu jest moj dom, tu sa moi bliscy.Rodzina w Polsce zyje swoim
rytmem i swoimi problemami, widujemy sie srednio raz do roku przy okazji
wiekszych wydarzen rodzinnych typu slub, komunia, chrzciny.Swieta co roku
spedzamy u siebie w kameralnym gronie. Wakacje? Kazdy jedzie w swoja
strone.Nie mam takiego pedu, ze MUSZE na lato pojechac do mamy czy ciotki.
Jest Skype, wiec mozemy sie i codziennie spotykac na wizji, paczki sie
sle, kilometrowe listy pisze. Moj ojciec na przyklad pisze do nas co
tydzien! No, moze jak dzieci beda wieksze, to bedzie sie je wysylac do
Polski na wakacje.
Fakt, brakuje pomocy rodziny przy malutkich dzieciach. Trzeba sobie umiec
radzic inaczej.Ale czy mieszkajac w Polsce mielibysmy w tym temacie
lepiej? Chyba tez nie. Moja mama ma siedmioro wnukow, wiec bratowe
rozszarpuja ja wrecz! Tu sie nauczylam byc samowystarczalna.Sa nianie, sa
przedszkola, jest maz.A jak pierwszy synek sie urodzil, a mieszkalismy
jeszcze katem u tesciowej, to mama byla u nas 3 miesiace.Luksus, dwie
babcie pod jednym dachem
Nie przelewa nam sie, zyjemy skromnie, ale moge sobie w tej chwili
pozwolic na to, by nie pracowac zawodowo i zajac sie domem. Coz, za rok
trzeba bedzie jednak pracy poszukac, bo z jednej pensji ciezko sie
utrzymac, panstwo nie doklada. Mieszkamy w bloku, na kupno domu nie stac
nas jeszcze. Nie mamy auta, wiec oszczedzamy duzo.Wakacje w Polsce? Raz na
dwa lata.Wyjazdy do cieplych krajow? Zapomnij! No ale moze rzeczywiscie
latwiej niz w Polsce sie urzadzic, zlapac prace dorywcza chocby.
Co meczy, to brak zycia duchowego. Koscioly pozamykane, jeden ksiadz na
trzy parafie, jakosc nabozenstw pozostawia wiele do zyczenia, zero
rekolekcji, pielgrzymek, jakiegos zycia w parafii. Msze niedzielne raz na
dwa tygodnie. Z drugiej strony, gdy juz jest zywa parafia, to naprawde
jest w niej Zycie!
Czy osiedlimy sie kiedys w Polsce? Jak Bog da... Poki co daje tu.
niedziela, 30 września 2012
Polki - żony Holendrów
Do Holandii emigruje się  za chlebem. Emigrują młodzi. Znajdują robotę, mieszkanie, załatwiają socjal, sciągają żonę z dziećmi, potem rodziców (co by kto miał te dzieci bawić, gdy rodzice w pracy), potem pomniejszych pociotków. No i tym sposobem Polak jest wśród swoich na obczyźnie.
No dobrze, ale są też kobiety, które emigrują tu bez rodzin, bez dzieci, bez pociotków, bez chłopaka. Wyjeżdżają do pracy, tu poznają miłość swego życia, tu zakładają rodziny, tu rodzą i wychowują swoje dzieci  - w rodzinach mieszanych. I o tym dziś chcę napisać. O Polkach, żonach Holendrów. O różnicach mentalnościowych, kulturowych, klasowych, finansowych i innych. O relacjach w obrębie rodziny. O zwyczajach tubylczych. O holenderskich teściowych i polskich synowych. O dwujęzycznych wnukach i polskich babciach w kraju nad Wisłą. O Świętach, tradycji, patriotyzmie, wychowaniu. 
Zapraszam wszystkich zainteresowanych tematem do pisania. Stwórzmy razem ciekawy post!
środa, 1 lutego 2012
Czy warto emigrować do Holandii z rodzina?
Wielu rodaków w kraju zadaje sobie dziś to pytanie. O pracę coraz trudniej, sytuacja polityczna niestabilna, utrzymanie rodziny z jednej marnej pensji czy dwóch zasiłków graniczy z niemożliwym. Szczęście mają ci, którzy mogą liczyć na pomoc dziadków przy małych dzieciach, bo koszty posłania dwójki dzieci do przedszkola przekraczają często możliwości zarobkowe rodziców. Wielu więc szuka innych rozwiazań.Skoro w Polsce się nie da godziwie żyć, to może za miedzą? 
No bo skoro pół naszej wsi siedzi zagranicą, paczki do domu śle, a jak przyjedzie tak nasza młodzież na święta do domu to się nachwalić nie może! No i na własne oczy widzielim, że Kuba Bartków to takim BMW zajechał jak i sam minister, a Karolinka od Mietków to już cały pokój ojcom umeblowala tym, co z Holandii zciągnęła. Oj, dobrze się tam ludziom żyje, to po co my stara tu jeszcze siedzim?
Poniżej zamieszczam kilka wybranych wypowiedzi z forum Niedzieli.nl. Poczytajcie, wejdźcie na forum - i sami oceńcie, czy warto czy nie.
Kolacze mi sie ostatnio taka mysl po glowie, aby opuscic ten smutny zakatek jakim jest Polska. Mam 27 lat i rozstalem sie wlasnie z praca, gdzie bylem kierownikiem produkcji. Perspektywy na prace w kraju coraz wieksze, ale niestety nie za te pieniadze, ktore zarabialem poprzednio. Poza tym jak widze geby tych smutnych politykow i slysze to co mowia, to zastanawiam sie czy za rok - dwa nie bede musial tworzyc podziemia jak w latach osiemdziesiatych nasi ojcowie. Padlo na Holandie. I chce zapytac Was moi drodzy, mieszkajacych tam od pewnego czasu, czy mam tam czego szukac z rodzina.
Mam zone i 1,5 rocznego syna. Chcialem sie dowiedziec, czy pracujac sam (na poczatku zapewne za najmniejsze stawki) bede w stanie utrzymac zone dziecko? Jakie sa realne koszty zycia? Czy moge liczyc na jakies dodatki na moje dziecko. Czy sa jakies szanse na tania opieke nad dzieckiem, gdyby moja zona znalazla prace? A czy holenderki dbaja o urode (moja zona jest wizazystka samoukiem, ale ze sporym doswiadczeniem i umiejetnosciami)? Pytan jest wiele i nie sposob wszystkich zadac. Prosze Was o opinie, czy warto sie pchac do Holandii we trojke?
no coz. trudna decyzja. wiem cos o tym ponad trzy lata temu wlasnie taka podjelam, wyjechalm z kraju z rodzna z mezem i synem i mialam chyba duzo szczescia bo nam sie udalo, choc poczatki byly bardzo trudne.
wyjechalam prawie w ciemno tzn bylam tutaj na wizie 3 miesiecznej i postanowilam zostac, gdy sknczyla mi sie wiza. wyjechalam do pl. i postawilam sprawe jasno - wyjezdzamy!. za 4 dni ja bylam juz spowrotem tutaj a moj maz i syn po dwoch tygodniach- musial w kraju pozalatwiac wiele spraw. jedyne co mielismy to pokoj za 300 euro w ktorym mieszkalismy przez 3 ,iesiace w trojke u pijaka holendra- no i zaczelo sie poszukiwanie pracy na czarno albo na ,,lewym paszporcie,,. a potem juz bylo prawie z gorki - pierwsze normalne mieszkanie- i spokoj. a po kilku miesiacach otworzylismy firme i pracujemy i normalnie mieszkamy i jestesmy razem!- a to jest najwazniejsze. ktos mi kiedys powiedzial - ,,jak jesc suchy chleb to tylko razem bo nigdy ktos kto nie zna jego smaku nie zrozumi jak to jest, ile trzeba przezyc a potem ten z szynka tez bardziej smakuje,,.
Moje subiektywne (kolejność losowa)
Plusy: - dobre miejsce do zwiedzania Europy zachodniej
- wyższe zarobki
- większa akceptacja dla dziwactw (ubiór, zachowanie)
- łatwość poruszania się rowerem
- dużo wody i duża jej dostępność
- świetna woda w kranie
- większe bezpieczeństwo na ulicach
- większy socjal
Minusy:
- gorsze jedzenie
- duże koszty utrzymania
- ubogość przyrody
- regularne spotykanie się z próbami żartów czy traktowaniem z góry jako osobę ze wschodu (bardzo mnie to dotyka i w kółko muszę ludziom zwracać uwagę), piętnowanie przez gazety
- duże utrudnienia dla samochodów
- perspektywa większego udziału kultur nie-europejskich w populacji (moje dziecko poszło do żłobka, na 10 dzieci jest 1-3 białych)
- konieczność borykania się z przesadną pewnością siebie Holendrów
- brak gór i lasów z prawdziwego zdarzenia
- wyższe podatki
No bo skoro pół naszej wsi siedzi zagranicą, paczki do domu śle, a jak przyjedzie tak nasza młodzież na święta do domu to się nachwalić nie może! No i na własne oczy widzielim, że Kuba Bartków to takim BMW zajechał jak i sam minister, a Karolinka od Mietków to już cały pokój ojcom umeblowala tym, co z Holandii zciągnęła. Oj, dobrze się tam ludziom żyje, to po co my stara tu jeszcze siedzim?
Poniżej zamieszczam kilka wybranych wypowiedzi z forum Niedzieli.nl. Poczytajcie, wejdźcie na forum - i sami oceńcie, czy warto czy nie.
Kolacze mi sie ostatnio taka mysl po glowie, aby opuscic ten smutny zakatek jakim jest Polska. Mam 27 lat i rozstalem sie wlasnie z praca, gdzie bylem kierownikiem produkcji. Perspektywy na prace w kraju coraz wieksze, ale niestety nie za te pieniadze, ktore zarabialem poprzednio. Poza tym jak widze geby tych smutnych politykow i slysze to co mowia, to zastanawiam sie czy za rok - dwa nie bede musial tworzyc podziemia jak w latach osiemdziesiatych nasi ojcowie. Padlo na Holandie. I chce zapytac Was moi drodzy, mieszkajacych tam od pewnego czasu, czy mam tam czego szukac z rodzina.
Mam zone i 1,5 rocznego syna. Chcialem sie dowiedziec, czy pracujac sam (na poczatku zapewne za najmniejsze stawki) bede w stanie utrzymac zone dziecko? Jakie sa realne koszty zycia? Czy moge liczyc na jakies dodatki na moje dziecko. Czy sa jakies szanse na tania opieke nad dzieckiem, gdyby moja zona znalazla prace? A czy holenderki dbaja o urode (moja zona jest wizazystka samoukiem, ale ze sporym doswiadczeniem i umiejetnosciami)? Pytan jest wiele i nie sposob wszystkich zadac. Prosze Was o opinie, czy warto sie pchac do Holandii we trojke?
no coz. trudna decyzja. wiem cos o tym ponad trzy lata temu wlasnie taka podjelam, wyjechalm z kraju z rodzna z mezem i synem i mialam chyba duzo szczescia bo nam sie udalo, choc poczatki byly bardzo trudne.
wyjechalam prawie w ciemno tzn bylam tutaj na wizie 3 miesiecznej i postanowilam zostac, gdy sknczyla mi sie wiza. wyjechalam do pl. i postawilam sprawe jasno - wyjezdzamy!. za 4 dni ja bylam juz spowrotem tutaj a moj maz i syn po dwoch tygodniach- musial w kraju pozalatwiac wiele spraw. jedyne co mielismy to pokoj za 300 euro w ktorym mieszkalismy przez 3 ,iesiace w trojke u pijaka holendra- no i zaczelo sie poszukiwanie pracy na czarno albo na ,,lewym paszporcie,,. a potem juz bylo prawie z gorki - pierwsze normalne mieszkanie- i spokoj. a po kilku miesiacach otworzylismy firme i pracujemy i normalnie mieszkamy i jestesmy razem!- a to jest najwazniejsze. ktos mi kiedys powiedzial - ,,jak jesc suchy chleb to tylko razem bo nigdy ktos kto nie zna jego smaku nie zrozumi jak to jest, ile trzeba przezyc a potem ten z szynka tez bardziej smakuje,,.
Moje subiektywne (kolejność losowa)
Plusy: - dobre miejsce do zwiedzania Europy zachodniej
- wyższe zarobki
- większa akceptacja dla dziwactw (ubiór, zachowanie)
- łatwość poruszania się rowerem
- dużo wody i duża jej dostępność
- świetna woda w kranie
- większe bezpieczeństwo na ulicach
- większy socjal
Minusy:
- gorsze jedzenie
- duże koszty utrzymania
- ubogość przyrody
- regularne spotykanie się z próbami żartów czy traktowaniem z góry jako osobę ze wschodu (bardzo mnie to dotyka i w kółko muszę ludziom zwracać uwagę), piętnowanie przez gazety
- duże utrudnienia dla samochodów
- perspektywa większego udziału kultur nie-europejskich w populacji (moje dziecko poszło do żłobka, na 10 dzieci jest 1-3 białych)
- konieczność borykania się z przesadną pewnością siebie Holendrów
- brak gór i lasów z prawdziwego zdarzenia
- wyższe podatki
Witam.Jestem w Holandii od kilku dni z całą rodzinka.ężeli chodzi o ułóżenie wszystkiego,żeby wszystko grało,to w nazym przypadku było tak,ze mój mąż pracuje tu od dwóch lat,zameldował ie najpierw u znajomego holendra,pozapisywał sie w spółdzielniach,dodatki dla dzieci pozałatwialismy wczesniej jeszcze jak ja z dziecmi byłam w Polsce,pozałatwiałam akty urodzenia i akt małzenstwa miedzynarodowy,mąż numer sofii dla mnie załatwił przez swoja firme,w miedzy czasie dostalismy ze spoldzielni dom.najpierw w midlum,ale zrezygnowalismy,bo za szybko!po 3 miesiacach oczekiwania,a bylo jeszcze spraw do zalatwienia w polsce i nastepne dostalismy z innej spoldzielni po 2 tyg.w reduzum.to jest we friesland.wioska ze szkołą.blisko duze miasto.tak więc jak tylko tu przyjechalismy,to tylko zameldowalismy sie w gminie i dzieci do szkoły na drugi dzień poszly.teraz,to tylko pozostało na m sie urzadzic w domu i ewentualnie jeszcze dodatek na mieszkanie załatic i PRIMA! czynsz 400e za 100metrowe mieszkanie.na to wszystko trzeba dwiecej czasu,przygotowac sie na wyjazd.najpierw stała praca,dokumenty,mieszkanie i troche gotówki na start,bo w naszym przypadku mamy puste mieszkanie do remontu i kasy potrzeba na początek.my sie na to przyhgotowalismy i własnie od wtorku sie urzadzamy.dzieci holenderskie rano przychodza do nas po nasze dzieci i zaprowadzaja je do szkoły i nawet nosza im torebki z jedzeniem..dzieci holenderskie sa bardzo podekstytowane,przychodza do nas sie bawic i nasze chodza do nich.wczoraj przyszla do nas dziewczynka ok.12 lat i zaprosila moja córke do siebie do domu zeby ja edukowac językowo w formie zabawy.życze powodzenia wszystkim,którzy chcieliby zamieszkac w Holandii i radze,zeby odpowiednio przygotowac sie do wyjazdu,zeby nie było to na zasadzie"hop siup" 
  | 
niedziela, 1 stycznia 2012
mieć kota na punkcie ... kota!
Holandia słynie nie tylko z tulipanów, ale i z wielkiej ilości wszelakiej maści zwierzaków domowych. Każdy szanujący się  mieszkaniec Wiatrakowa ma co najmniej jednego czworonoga. Ci, co mają domki z ogródkiem, poszerzają zwierzyniec na tyle, na ile im przyzwoitość względem sąsiadów pozwala.
Nie doliczyłam się jeszcze, ale u sąsiada z prawej widziałam już co najmniej cztery koty, słyszę też pieska i jakieś papużysko, tudzież inne wdzięczne ptaszki. Koty z gatunku mensen- i plantenvriendelijk, jedna tylko kotka zanęciła się do naszego ogródka i do naszego domu. Tak sobie myślę, czy przypadkiem nie był to jej dom, zanim się poprzedni lokatorzy do service flat nie wyprowadzili. Kota mogli oddać sąsiadom, ale kot bestia nieświadoma i teraz domaga się swoich praw współmieszkańca. Głupio mi pytać. No i nie wiem, walczyć z sierściuchem, by sobie poszedł, czy przygarnąć pod swój dach. Kicia ładna, taka nawet z polska umaszczona:) A i my do szanujących się Wiatraków bądź co bądź się zaliczamy.
Cóż, właściciele psów płacą podatki, muszą sprzątać kupy po pupilu i są odpowiedzialni za poczynania pieska. Właściciele kotów już nie! A wynika to stąd, że kot to nie własność (o patrz, jak się bestie w Wiatrakowie potrafiły wyemancypować!). Może ci więc kot wskoczyć, rozbić, podrapać, zeżreć i obsrać, a ty człowieku sąsiada do odpowiedzialności nie pociągaj, bo odpowiedzialny jest pan kot. No i gadaj tu człowieku... Zacznij myśleć po tubylczemu, nie tylko w tubylczym języku, ale i tubylczej mentalności. Oj, w bólu sie zholendrzam...
Nie doliczyłam się jeszcze, ale u sąsiada z prawej widziałam już co najmniej cztery koty, słyszę też pieska i jakieś papużysko, tudzież inne wdzięczne ptaszki. Koty z gatunku mensen- i plantenvriendelijk, jedna tylko kotka zanęciła się do naszego ogródka i do naszego domu. Tak sobie myślę, czy przypadkiem nie był to jej dom, zanim się poprzedni lokatorzy do service flat nie wyprowadzili. Kota mogli oddać sąsiadom, ale kot bestia nieświadoma i teraz domaga się swoich praw współmieszkańca. Głupio mi pytać. No i nie wiem, walczyć z sierściuchem, by sobie poszedł, czy przygarnąć pod swój dach. Kicia ładna, taka nawet z polska umaszczona:) A i my do szanujących się Wiatraków bądź co bądź się zaliczamy.
Cóż, właściciele psów płacą podatki, muszą sprzątać kupy po pupilu i są odpowiedzialni za poczynania pieska. Właściciele kotów już nie! A wynika to stąd, że kot to nie własność (o patrz, jak się bestie w Wiatrakowie potrafiły wyemancypować!). Może ci więc kot wskoczyć, rozbić, podrapać, zeżreć i obsrać, a ty człowieku sąsiada do odpowiedzialności nie pociągaj, bo odpowiedzialny jest pan kot. No i gadaj tu człowieku... Zacznij myśleć po tubylczemu, nie tylko w tubylczym języku, ale i tubylczej mentalności. Oj, w bólu sie zholendrzam...
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)